XVIII dzień – 20.07.2013 r.
Jeden z najtrudniejszych dni podczas całej wyprawy. Zmęczenie, temperatura 40 st. w cieniu, ogromne zróżnicowanie terenu pod względem geologicznym i wysokościowym dają nam w kość. Razem ok. 20 km podejścia z buta pod górę, a łącznie ok. 50 km pod górę. Ale jak się później okaże to również jeden z najciekawszych dni zarówno pod względem doznań widokowych jak i spotkanych zupełnie przypadkowo ludzi.
Do Ceseny dojeżdżamy dość szybko. Jesteśmy tu już o 6.30. Ale nie możemy odnaleźć naszej drogi… Często zaglądamy do mapy, która nie posiada wystarczającej podziałki. Zatrzymujemy się tuż przed skrzyżowaniem. Tu niczym kolejny aniołek pojawia się nam starszy pan, który właśnie dojechał do nas na swojej kolarzówce. Ubrany jest w profesjonalny strój, a z naszej oceny ma pewnie ponad 70 lat. Wita się z nami, pyta skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy. Po dość krótkiej wymianie zdań macha do nas ręką żebyśmy pojechali za nim, będzie nas prowadzić.
I tak jedziemy za naszym miłym przewodnikiem ponad 25 km, jadąc (a raczej pędząc mając na uwadze nasze bagaże) po 25 km/h czy to pod górę czy też z górki. Nasz nowy przyjaciel ogląda się co chwilkę za siebie czy nas czasami nie zgubił. I tak doprowadza nas aż do Mercato Saraceno. Tu rozstaje się z nami, gdyż musi już zawracać. Ale to nam nie przeszkadza, gdyż dalsza droga jest nam już znana. Top kolejny przykład ogromnej życzliwości ludzi, których spotkaliśmy na naszej drodze.
Nasza trasa jest przepiękna widokowo.
Nic też dziwnego nie ma w tym, że poruszają się nią setki kolarzy począwszy od grup profesjonalnych do czysto amatorskich dwójek czy pojedynczych osób. Cechą charakterystyczną jest jednak to, że prawie każdy ubrany jest w profesjonalnych, kolarski strój, zaś na głowie ma rowerowy kask. To robi wrażenie!
Pokonując bardzo długi odcinek pod górę, w większości prowadząc, podziwiając miejscowy krajobraz, dojeżdżamy do Sàrsiny. Tu długo, długo odpoczywamy… Te podjazdy dają popalić. Temperatura panująca na otwartym terenie nie pozwala na dalszą kontynuację jazdy. W niewielkim parku znajdujemy miejsce w cieniu z ławeczką i stołem. Postanawiamy się nieco pożywić. Tuż obok zauważamy miejsce poboru wody, gdzie kilkukrotnie moczymy nasze koszulki i później je ubieramy w celu schłodzenia naszego organizmu.
Tu podchodzą do nas liczni rowerzyści i pytają o naszą trasę. Bardzo miło wspominamy wymianę zdań z parą włoską, mieszkańcami Ceseny. Oboje mówili po angielsku, więc łatwo nam było wymienić nasze doświadczenia.
Spotykamy też parę małżeńską z Holandii , w średnim wieku, tak chyba lekko po sześćdziesiątce, którzy tak jak my podróżują z sakwami. Robią jednak po około 50-60 km dziennie. Śpią przeważnie w hotelach (czasami w namiocie) i stołują się w restauracjach. Dlatego tez pewnie robią na nich ogromne wrażenie pokonywane przez nas odcinki dzienne. Dokładnie wypytują nas o każdy szczegół trasy, o to w jaki sposób się żywimy, jak organizujemy sobie nocleg, ile kilometrów przejechaliśmy itp. Czuję, że chyba mamy tego samego bzika na punkcie wypraw co oni. To miło spotkać na trasie ludzi podobnie zakręconych co my!
Jedziemy dalej. Trasy prowadzą nas serpentynami.
Wielokrotnie przecinamy autostradę, nadrabiając drogi.
Często widać przekrój poprzeczny mijanych gór i efekt nakładania się płyt tektonicznych na siebie.
W Bagno di Romagna odpoczywamy podziwiając spokój życia Włochów. Pół wioski siedzi sobie w knajpie, przed knajpą i rozprawiają w najlepsze na różne tematy. Życie toczy się tu bardzo wolno…
W pewnym momencie kończy się nasza droga i mamy jedynie do dyspozycji wjazd na autostradę, albo wjazd na zamkniętą szlabanem drogę. Łatwo można ocenić, że zamkniętą drogą nikt od dłuższego czasu się nie poruszał. Podejmujemy decyzję. Ruszamy w ciemno. Nie wiemy czy ta droga doprowadzi nas do celu, ale nie mamy wyjścia. Nie chcemy przecież zmarnować 7 km podejścia pod górę! Trasa początkowo wiedzie nas przez las, zakrętami, które wymagają zmniejszenia prędkości jazdy. Widać, że droga jest strasznie zaniedbana. Pojawiają się też odłamki skalne na całej szerokości drogi.
W oddali często widać autostradę. Wiemy zatem, że poruszamy się we właściwym kierunku. Nagle naszym oczom pokazuje się wyrwa na pół szerokości drogi. Za ogromną dziurą rozciąga się skarpa z kilkudziesięciometrowym urwiskiem.
Teraz wiemy, dlaczego drogę wyłączono z ruchu. Kontynuujemy niebezpieczny odcinek i w pewnym momencie dojeżdżamy do kilku zabudowań. Postanawiam się zapytać o dalszą drogę i potwierdzić dobry kierunek jazdy. Zauważam starszego pana, Włocha, którego pytam o drogę. Tuż za nim stoi młody pan (Krzysztof), który w pewnym momencie odzywa się do mnie po Polsku! Okazuje się, że trafiliśmy na miejsce zamieszkania całej rodziny z Polski. Przyjechali tu w 1994 r. i pozostali do tej pory. Mirka opowiada nam o swoich przeżyciach, o obecnej sytuacji we Włoszech. My opowiadamy o naszej wyprawie i miejscach z których pochodzimy. Siostra Mirki, Ewa zaprasza nas do domu na posiłek. W menu jest makaron z… truflami!
Coś nieprawdopodobnego! Nigdy nie sądziłem, że będę miał okazję zjeść prawdziwe trufle.
A, że mamy już porę kolacji, korzystamy z zaproszenia. Czujemy się jak w Polsce, na Kaszubach. Zostajemy poczęstowani gołębiami, innym mięsem, surówkami, kabaczką po włosku. Czym chata bogata! Później jeszcze czeka na nas kawa i chyba z cztery rodzaje ciasta. Okazuje się, że trafiliśmy na urodziny trzeciej z sióstr – Magdy. Poznajemy pozostałą cześć rodziny z mamą, która tu się osiedliła jako pierwsza. Mama wspomina pielgrzymów, którzy nocowali w tym domu podczas pielgrzymki do Rzymu na pogrzeb Jana Pawła II. Wspomina też jednego pana, który nocował u niej w domu, a szedł na pieszo z Bolszewa przez Rzym do Ziemi Świętej. Mówi, że kiedy dotarł do nich był bardzo wyczerpany, a nogi mu „płonęły”. Tu okazuje się, że Andrzej przed wyjazdem kontaktował się z nim i wypytywał o różne aspekty związane z naszą wyprawą. Dziwny zbieg okoliczności…
Opowiada nam też o cudzie jaki jej zdaniem miał miejsce za przyczyną Jana Pawła II. Otóż przyjaciel rodziny był bardzo chory. Zdiagnozowano u niego raka. Pomimo wielokrotnego leczenia chemią choroba postępowała. W pewnym momencie lekarze zaprzestali już leczenia i powiadomili zainteresowanego, że zostało mu niewiele dni, miesięcy życia. Rak ogarnął już sporą cześć organizmu. Tej samej nocy w śnie ukazał mu się Jan Paweł II i powiedział do chorego, żeby się modlił i założył medalik. On uczynił tak jak mówiły wskazówki we śnie. Mijały dni, a on czuł się coraz to lepiej. Poszedł w końcu na badania, zrobić prześwietlenie. Okazało się, że nie ma śladu ani raka ani nie widać jakichkolwiek przerzutów. Cieszy się zdrowiem do tej pory. Modli się codziennie i nosi medalik… Lekarze do tej pory nie potrafią wyjaśnić co się wydarzyło!
Z Verghereto mamy 10 km z górki, aż do Pieve S. Stefano. Jest już zupełnie ciemno. Szukamy miejsca na nocleg. Mamy sobotni wieczór i wokół nas miasto tętni dyskotekowym życiem. Nocleg znajdujemy sobie za halą ze zlewami. Jest cicho, spokojnie. Bez wieczornej toalety wchodzimy do naszych śpiworów i zasypiamy.
XIX-XXI dzień – 21-23.07.2013 r.
Hmmm… To były naprawdę trzy ciężkie dni! Jak mam być szczery to przydałby się odpoczynek, ale nie mogliśmy już sobie na to pozwolić, gdyż i noclegi i powrót do domu był już zarezerwowany i trzeba było zacisnąć zęby i jechać, jechać i prowadzić, i jechać…
Kierując się na Sansepolcro przejeżdżamy obok jeziorka Lago di Montedòglio.
Niestety nie możemy się tu wykąpać. Wcześniej zostaliśmy ostrzeżeni, że nie jest to naturalne jezioro, lecz zalana wioska. Z jeziora wystają konary drzew, a na początku widać ulicę która wynurza się z tafli jeziora. Przerażający widok. Podobno kąpiel jest niewskazana, gdyż można tam trafić na liczne wodne prądy czy też zahaczyć o podwodne przeszkody.
Nieopodal jeziorka mijamy miejscowość San Maiano, gdzie licznik wybił nam 2000 km!
Teraz czeka na nas bardzo długi zjazd.
Dalej jedziemy na Città di Castello, Umbertide. Miasto Perúgia mijamy boczkiem kierując się na Asyż. Docieramy tam o 16.05. Postanawiamy nocować w hotelu. Trzeba wypocząć, wykąpać się. Przecież zostały nam tylko dwa dni do celu! Po toalecie ruszamy na podbój Asyżu. Wzgórze na którym widać liczne zabudowania oraz bazylikę ze szczątkami św. Franciszka zauważalne było na kilkadziesiąt kilometrów przez wjazdem do samego miasta. Całość robi ogromne wrażenie.
Jest to miejsce tajemnicze, oderwane od obecnego świata, a jednocześnie kwitnące życiem. Wąskie, wyłożone brukiem uliczki tworzą klimat tego miejsca. Przepiękne widoki rozciągające się ze wzgórza potęgują wrażenie, że dotyka się palcami historii tego miejsca i czuje się w pełni jego niezwykłość.
Andrzej uczestniczy w niedzielnym nabożeństwie. Ja staram się zwiedzić bazylikę ze szczątkami św. Franciszka umieszczonymi w skrzyni zabezpieczonej kratą, w podziemiach tuż pod ołtarzem.
Dzisiaj rzeczywiście wypoczywamy. Organizmy są wyczerpane i wołają o dzień wolnego! Ale nic z tego!
Następnego dnia śniadanie przynoszą nam do łóżka!
Mamy poniedziałek 22 lipca. Jutro dotrzemy do Rzymu – celu naszej podróży. Z jednej strony się cieszymy, z drugiej zaś wiemy, że nasza przygoda powoli się kończy. Pozwalamy sobie na śniadanko o 8.00. Później ruszamy w trasę. Jedziemy na Cannarę, później na Terni, gdzie pojawiają się już znaki wskazujące nam Romę.
Trasa jest zróżnicowana wysokościowo, co potęguje efekt zmęczenia. Bajecznie położona miejscowość Narni, którą mijamy wieczorkiem i podjazdy pod górę z nachyleniem sięgającym 10 % powodują, iż na fotce, którą mi Andrzej strzelił wyglądam na wykończonego. Tym razem fotografia nie przesadziła ani o włos – byłem wykończony.
Jadąc tą samą trasą dalej dojeżdżamy ok. godz. 19.00 do Otricoli. Tu postanawiamy wynająć pokój i przenocować w cywilizowanych warunkach. Właściciel zjeżdża nam nawet z ceny 50 na 40 euro. Czuję się jak warzywo. Jest mi wszystko jedno. Byle dać jutro radę. Nie wiemy tez jaka nas czeka rzeźba terenu. Czy będzie pod czy może z góry? Damy radę…
Ostatni dzień naszej podróży. Z rana jemy śniadanie w stylu włoskim, czyli kawa plus ciastko. Już nawet nie chce mi się z panią dyskutować na ten temat. Właściciel obiecał wczoraj, że dostaniemy normalne śniadanie, ale może nie przekazał pani w barze. Wyprowadzamy nasze rumaki z sali balowej i jazda…
Tu pragnę zaznaczyć, że przez ostatnie trzy dni jazdy liczba robionych fotek zmalała o 90 %. Nie chciało już mi się wciąż wyciągać i chować aparatu. Pot zalewał mi oczy. Było coraz cieplej. Wtorek 23 lipca okazał się dla nas dniem szczęśliwym. Pomijając nieliczne wzniesienia, gdzie trzeba było podprowadzić rowery mielimy z górki. Dosłownie z górki! Kilometry mijały i mijały, a my byliśmy coraz to bliżej Rzymu. O 12.06 tuż przed znakiem Roma łapie gumę.
Okazuje się, że w oponę weszła mi śruba, która uszkodziła też dętkę. O 13.00 jesteśmy przy znaku ROMA. Trudno opisać nasze emocje. Ściskamy się! Chyba zbiera się nam na płacz! Robimy dziesiątki fotek razem i osobno, tak jakbyśmy chcieli uwiecznić każdą sekundę.
Kilkadziesiąt minut później jesteśmy już przed Bazyliką, na Placu Św. Piotra. Tu spędzamy kilkadziesiąt minut w spokoju i zadumie. Udało się! Udało się! Udało się!
Spacerkiem udajemy się w kierunku Santa Maria Maggiore. Tuż obok tej znanej świątyni mamy zarezerwowany nocleg u Sióstr Św. Elżbiety przy ulicy Via dell’Olmata 9. Polecamy ten hotel. Siostry mówią po Polsku, są niezwykle miłe i uprzejme. Poza tym hotel znajduje się w centrum Rzymu, ok. 10 min od Koloseum, 35 min od Placu Św. Piotra. Na dachu hotelu znajduje się taras widokowy z licznymi krzesłami i stolikami, gdzie można w nocy podziwiać panoramę Wiecznego Miasta.
Tu pragnę z serca podziękować o. dr. Andrzejowi Miotkowi SVD mieszkającemu w Rzymie (księdzu rodem z Olszowego Błota k. Mirachowa) za udzielone nam wsparcie w postaci rezerwacji noclegu u sióstr oraz za udzielenie pomocy merytorycznej w poruszaniu się po Rzymie.
24 lipca z samego rana jemy pyszne śniadanko w naszym hotelu i ruszamy na podbój Rzymu. Pierwsze kroki kierujemy ku Bazylice. Najpierw stoimy w kolejce ok. 40 min. Wypożyczamy sobie audiobook i przez ponad 3 godz. podziwiamy wnętrze Bazyliki Św. Piotra. Głos nam opowiada o każdym ważnym miejscu, przy którym należy się zatrzymać.
Na dłuższą chwilę zatrzymujemy się przy ołtarzu, do którego przeniesiono ciało Jana Pawła II. Tam też modlimy się.
Postanawiamy dalszą część dnia spędzić na swobodnym spacerze po Rzymie. Bez gonitwy po muzeach. Czasu mamy niewiele. Przecież chcemy tu jeszcze wrócić! Ale wtedy znajdziemy czas i przede wszystkim zdrowie na podziwianie zabytków tego miasta. Jesteśmy wykończeni ale szczęśliwi… Przejechaliśmy 2243 km na rowerze. Dotarliśmy do Wiecznego Miasta!
Okazuje się także, że świat jest mały. Jedną z sióstr, które należą to zgromadzenia prowadzącego hotel w którym się zatrzymaliśmy jest siostra Lucyna, rodem z Paczewa. Andrzej chodził z Jej bratem do szkoły! Poznajemy się, opowiadamy o naszej podróży. Siostra nie zapomniała języka kaszubskiego, którym to porozumiewa się z Andrzejem. Te wszystkie spotkania są niesamowite!
W godzinach nocnych wychodzimy sobie na taras i tam spędzamy czas rozmawiając sobie o wszystkim i o niczym (do godz. 2.00!, z tarasu schodzimy jako ostatni goście). Na dachu hotelu jest cudownie. Powietrze oczyściło się. Temperatura spadła. W oddali widzimy Koloseum i Bazylikę Św. Piotra. Żyć nie umierać! Oby te chwile trwały jak najdłużej…
Jutro wracamy. Mamy zarezerwowane miejsca w autokarze relacji Rzym-Gdańsk. Autokar zabierze też nasze rowery. Po 34 godzinach będziemy w stolicy naszego województwa.
Dzień podróży |
Data |
Miejsce noclegu |
Liczba przejechanych kilometrów w ciągu dnia [km] |
1 |
3.07.2013 |
Wieszki – namiot |
182 |
2 |
4.07.2013 |
Licheń – agroturystyka |
127 |
3 |
5.07.2013 |
Szczerców – była katechetka |
156 |
4 |
6.07.2013 |
Częstochowa – dom pielgrzyma |
66 |
5 |
7.07.2013 |
Głubczyce – była katechetka |
141 |
6 |
8.07.2013 |
Olšany u Prostějova – namiot |
110 |
7 |
9.07.2013 |
Blučina – namiot |
100 |
8 |
10.07.2013 |
Eggenburg – namiot |
101 |
9 |
11.07.2013 |
Eggenburg – namiot |
przerwa |
10 |
12.07.2013 |
Kirchberg – namiot |
110 |
11 |
13.07.2013 |
Seeberg – namiot |
78 |
12 |
14.07.2013 |
Fohnsdorf – namiot |
113 |
13 |
15.07.2013 |
Neualbeck – namiot |
97 |
14 |
16.07.2013 |
Dogna – hotel |
104 |
15 |
17.07.2013 |
Santo Stino di Livenza – hotel |
125 |
16 |
18.07.2013 |
S. Anna di Chioggia – namiot |
122 |
17 |
19.07.2013 |
Casemurate – namiot |
111 |
18 |
20.07.2013 |
Pieve S. Stefano – namiot |
109 |
19 |
21.07.2013 |
Via San Martino – hotel |
104 |
20 |
22.07.2013 |
Otricoli – hotel |
103 |
21 |
23.07.2013 |
Rzym – hotel |
84 |
razem |
2243 km |