Przedszkole, Szkoła Podstawowa, Gimnazjum w SZOPIE
This movie requires Flash Player 9
Szopa na mapie

Wyprawa do Rzymu – 7-9 dzień

Ranek nie zapowiadał ciężkiego dnia… Niestety ta noc była bardzo krótka. Wcześniej wspomniałem już, że czuwaliśmy przy rowerach całą noc. Noc była stosunkowo ciepła, ale żeby wytrzymać wchodziliśmy do śpiwora i na krześle staraliśmy się wytrzymać (staraliśmy się!). Mój sen zakończył się wcześniej niż myślałem, że to się wydarzy. O 6.00 do namiotu zawitał Ondraszek i starał się ze mną zagaić rozmowę. To, że nie odpowiadałem wcale mu nie przeszkadzało, on kontynuował swój monolog. Wiercił się, kręcił. Wchodził do śpiwora Andrzeja, to wychodził. Próbował też wejść i do mojego, ale starałem się mu wytłumaczyć, że z uwagi na moje gabaryty moglibyśmy się razem w śpiworze zaklinować. Ogólnie ADHD! Za chwilę do namiotu zapukał jego starszy brat Wasiek i wtedy to doszedłem do wniosku, że to na dzisiaj koniec spania. Pora wyjść z kokonu i przywitać nowy dzień.

Kiedy opuściłem namiot Andrzej wręczył mi bukiet kwiatów! Tak, kwiatów! A to z tej okazji, że 9 lipca obchodzę swoje 35 urodziny. Po chwili przyszła też i nasz przyjaciółka. Przyniosła nam garnuszek z kawą i cały talerz kanapek. Nic tak nie budzi rano jak świeżo zrobiona kawa, a i kanapkami też nie pogardziliśmy.

Z samego rana pokonaliśmy różnicę poziomów ponad 400 m, z licznymi podjazdami i zjazdami. Teren przepiękny krajobrazowo, ale trudny do pokonania. Z miejscowości Olšany u Prostějova kierujemy się na Prostĕjov, a następnie na Brno. Niestety jak zawsze musimy poruszać się drogami dostępnymi dla rowerów, a nie najkrótszymi (autostradą). Tak więc z Prostějova jedziemy na Drahany, Jedovnice.

Jedno z przyjemniejszych niespodzianek jakie dzisiaj spadły nam z nieba była kąpiel w Jeziorku Olšovec w miejscowości Jedovnice.

Kąpiel trwała chyba z godzinę. Była tym przyjemniejsza, że temperatura sięgała 35 st. W sumie była to jedyna możliwość, żeby ochłodzić organizm. Poza tym brak snu też dawał się we znaki. Jeziorko zachwyca pięknym położeniem, mnóstwem szlaków rowerowych wytyczonych wokół miejscowości i jeziora oraz setkami rowerzystów w kaskach przemieszczających się to tu, to tam.

Wzorcowe jest również oznakowanie szlaków. Aż chciałoby się zaprosić polskich włodarzy, żeby zobaczyli jak należy wykorzystać lokalne warunki do rozwoju turystyki na terenie Kaszub. Wejście do jeziora odbywa się poprzez zejście schodami, które bezpośrednio wchodzą na głębie niebieskiej tafli. Tuż obok nas na jednej z gałęzi drzewa zawieszona została linka z żerdzią, dzięki której młodzi chłopacy z prawdziwym impetem wskakują do cieplutkiej wody.

Patrząc na to wszystko z poziomu jeziora – pełna sielanka, żyć nie umierać! Ale nie pozostaje nic innego jak ruszyć w dalszą drogę…

Kierujemy się na Senetáŕov, Ochz u Brna. Między tymi miejscowościami znajduje się wioska Křtiny. Przepięknie położona. Zachwyca jednak nie tylko przyrodą, ale przede wszystkim Maryjnym Sanktuarium. Klasztor został założony przez Norbertanów około 1210 roku. Kościół zachwyca freskami na suficie wykonanymi przez Jana Jerzego Etgensa w latach 1691-1759 i rzeźbami. W ołtarzu głównym znajduje się gotycka, kamienna rzeźba Maryi Panny z XIII w. Wieża kościoła ma 73 m wysokości. Warto tu przystanąć, pomodlić się i odetchnąć chłodem w murach kościoła…

Brno mijamy przejeżdżając przez Šlabanice, Kobylnice. Brno jest miejscowością cudownie położoną pomiędzy wyrastającymi z każdej strony pagórkami. Aż szkoda, że nie mamy czasu, żeby tu zostać i je pozwiedzać. W trafnym znalezieniu drogi pomaga nam miejscowy przechodzień, gdyż na konkretne oznakowanie nie ma co liczyć!

Podobno każda droga prowadzi do Rzymu! Tak też chyba jest w naszym przypadku. Droga na mapie jest oznakowana. Miała być asfaltową, a wiedzie nas najpierw po bruku, a później zmienia się w dróżkę polną.

Jedziemy między uprawami, łanami dojrzewających zbóż i słoneczników. Nie powiem, żeby nam się to szczególnie podobało. Z bagażami i dużym obciążeniem nie trudno tu o przebicie dętki. Niewątpliwie ten odcinek 4 km dodał smaczku naszej wyprawie.

Wieczorkiem dojeżdżamy do miejscowości Blučina niedaleko Židlichowic. Mijamy beczułkę z wypływającą z niej wodą.

Dochodzi już godz. 20.00. Nagle pomyślałem, że warto napełnić bidony wodą. Zawołałem też Andrzeja, który był około 100 m przede mną. W sumie po napełnieniu butelek, bidonów, umyciu się stwierdzamy, że rozbijemy tu nasz namiot. Wokół jest troszkę terenu zielonego, jest dostęp do wody. Niczego nam więcej nie potrzeba.

Zauważamy, że do naszej beczułki podchodzą dwie panie z plastikowymi butelkami. Oczywiście trzeba je pozdrowić. Zatem powiedziałem – dobry wieczór! Na co jedna z nich odpowiedziała – dobry wieczór! Tu nasze zdziwienie sięgnęło zenitu! I zaczęła się rozmowa… Po krótkim przedstawieniu się okazało się, że jedna z pań doskonale znak język polski, gdyż jest żoną Polaka. Jej mąż jest znowuż krewnym prof. Kazimierza Kąkola z Warszawy, b. ministra Urzędu do Spraw Wyznań w rządach Piotra Jaroszewicza. Panie wyjaśniły nam, że cała wioska chodzi tu codziennie po wodę lejącą się ciurkiem z beczki, gdyż jest to bardzo bogata w składniki woda wypływająca z serca otaczających nas gór. Kiedy stwierdziliśmy, że szukamy miejsca na rozłożenie namiotu i bezpieczne schowanie naszych rowerów, pani po bardzo krótkim namyśle prowadzi nas do swojego domu i pozwala się rozbić na trawniku tuż przez skarpą. Tuż obok znajduje się przydomowy basen, z którego również pozwala nam skorzystać.

Rowery lądują w garażu. Dzisiaj mieliśmy trudny dzień. Przejechaliśmy zaledwie 100 km. Dużo przewyższeń, podjazdów, zjazdów. Wysoka temperatura. Przydał by się odpoczynek.

W sumie to nie wiem czy po raz kolejny dopisało nam szczęście, czy może Opatrzność nad nami czuwa w trudnych momentach…

 

VIII – 10.07.2013 r.

Już przed 7.00 właścicielka posesji pożegnała nas wyjeżdżając samochodem do pracy. Wcześniej jednak przyniosła nam dzbanek z herbatą. Żegnamy się także z mamą jej męża, pakujemy i ruszamy w trasę. Oczywiście napełniamy jeszcze bidony „starą wodą”, robimy sobie zdjęcia. Kierujemy się na Pravlov, Miroslav, Hostĕradice, Prosimĕřice by wreszcie wjechać do dużego miasta Znojmo.

Trasa zachwyca widokami niedostępnymi u nas na Kaszubach. Tu górują latorośle. Przy domach rosną drzewka morelowe, z których często korzystamy. W Znojmo dokonujemy zakupów w miejscowym hipermarkecie. To również czas na drugie śniadanie. Tak jak zawsze w tych wielkogabarytowych sklepach korzystamy z toalety. To też dobry moment, żeby się odświeżyć. Dla mnie to pora na smarowanie maścią pachwin przetartych na siodełku.

Granicę postanawiamy przekroczyć za miejscowością Hannice. Wcześniej jednak przejeżdżamy obok Parku Narodowego Podyji i Thavantal. Podczas śniadania miejscowi zalecali poświęcenie czasu na zwiedzenie tych parków, podobno warto. My niestety mamy nieco inne plany i wszystkiego nie jesteśmy stanie zwiedzić. Przed przekroczeniem granicy padamy na placu zabaw ze zmęczenia. Odpoczywamy tam z 1.5 godz. temperatura 35 st., oraz kolejny dzień jazdy bez odpoczynku nie dają o sobie zapomnieć.

Co prawda nie mam zakwasów, ale najzwyczajniej brakuje sił przy podjazdach. Praktycznie jadę na zmęczeniu. Człowiek praktycznie zapomina o wszystkim i stara się przekroczyć magiczną liczbę 100 km dziennie. Granicę Czesko-Austriacką mijamy mając już na koncie ponad 900 kilometrów bez dnia odpoczynku.

Trasę kontynuujemy 35-tką przejeżdżając przez Retz, Schrattental. Na wysokości miejscowości Pulkau kończy się nagle 35-tka. Najpierw wjeżdżamy pod jedną górkę kierując się
(jak się później okazało) na Weitersfeldt. To nie był jednak dobry kierunek. Później wjeżdżamy już na dobrą drogę i na ok. 300 m przed prawidłowym zjazdem pytamy miejscowych o prawidłowość naszego wyboru. Oni nam każą zwracać i jechać w inną stronę. Niestety przyznajemy im rację i zawracamy! To tak jakbym zapytał w Gowidlinie jak dojechać do Sierakowic, a osoba dorosła by nie wiedziała! Masakra! Te 10 niepotrzebnych kilometrów wynagradzają nam jednak widoki.

W końcu zauważa nasze rozterki pan koszący przy domu trawę i nie dość, że prawidłowo wyznacza nam kierunek jazdy to jeszcze daje nam w prezencie bardzo szczegółową mapę, dzięki której nie sposób nie trafić. Dziękujemy i kierujemy się początkowo polną drogą w wyznaczonym kierunku. Mijamy pola winorośli, brzoskwiń, arbuzów, czereśni. Niestety niedostępne dla nas, gdyż znajdują się za wysokim ogrodzeniem. Arbuzy i winogrona są jeszcze nie dojrzałe.

Po przejechaniu kilku następnych kilometrów docieramy do Eggenburga.

Tu robimy zakupy, pożywiamy się nieco, tankujemy paliwo do naszej kuchenki i postanawiamy tu spędzić noc. Z początku bardzo dobrym miejscem wydają się okolice miejscowej warowni, ale po głębszym zastanowieniu się dochodzimy do wniosku, że trzeba poszukać czegoś bardziej bezpiecznego.

Wyjeżdżamy z miejscowości i docieramy do strasznie zaniedbanego gospodarstwa, które lata swojej świetności ma już pewnie za sobą. Przepiękne niegdyś obejście z licznymi rzeźbami, gzymsami, malowidłami znajduje się obecnie w opłakanym stanie. Tu wita nas starsza pani, która właśnie karmi swoje owieczki. Po próbie dogadania się starsza pani pozwala nam na rozlokowanie się. Wybieramy kawałek trawy za chlewem. Pokazuje nam także gdzie możemy skorzystać z wody. Bardzo przykro było patrzeć na pracę ponad siły tej pani, która tak dużo serca wkładała w dbanie o swoje owieczki. Widać było jej spracowane ręce, całkowity brak zadbania o siebie, nogi wykrzywione od pracy…

Postanawiamy tu pozostać i dzisiejszą noc i odpocząć także jutro. Miejsce na odludziu. Tu jest bezpieczne.

W godzinach wieczornych, jak już jesteśmy w namiocie rozpętała się jedyna burza, na jaką natrafiliśmy podczas całej podróży do Rzymu. Deszcz lał zaledwie przez około pół godziny. Więcej deszczu na trasie nie zaznaliśmy.

 

IX – 11.07.2013 r.

Pierwszy dzień odpoczynku. Totalna laba. Każdy robi co chce! Andrzej po raz pierwszy nie wstał o 5.00 rano J . Rana po ukąszeniu nabrzmiała. Widać też dwa ślady po ukąszeniu. Wcześniej sączyła się z nich krew, teraz wypływa ropa. Smaruję to maścią na ukąszenia, w którą zaopatrzyłem się w Sierakowicach w Aptece u Kosmy i Damiana. Andrzej postanawia pozostać w namiocie. Jako prawdziwy gospodarz chce rozeznać się w tutejszej gospodarce. Z samego rana odwiedza nas również młody farmer, który odpowiada za to całe gospodarstwo. Mówi, że ma jeszcze jedną farmę, którą obrabia.

Oprowadza Andrzeja po chlewach, po całym terenie chwaląc się maszynami (bo porządkiem w obejściu nie dało by się niestety pochwalić!). Ja postanawiam zwiedzić Eggenburg i zrobić zakupy. Dochodząc do ronda, przechodzę przez pasy i słyszę rozmowę prowadzoną w języku polskim. Oczywiście podchodzę do dwóch pań siedzących na ławeczce i wygrzewających się w słońcu. Okazuje się, że jedna z nich mieszka tu już ponad 25 lat, druga zaś przyjechała ze swoim nastoletnim synem do córki. Pytam o miejscowe atrakcje. Panie słysząc o planowanej trasie zalecają nam przejechanie dłuższego odcinka brzegiem Dunaju, zaznaczając, że takich widoków nie można nie zobaczyć. I tak modyfikujemy naszą trasę zgodnie z zaleceniami. Troszkę więcej kilometrów, ale jak się później okazało warto było. Ja ruszam do centrum miasta kierując się do punktu informacji turystycznej. Tu dzięki uprzejmości pani obsługującej biuro otrzymuję bezpłatnie mapki najbliższego terenu, które znacznie ułatwiają nam późniejsze poruszanie się. Są to typowe mapki dla rowerzystów z zaznaczonymi licznymi szlakami rowerowymi.

Miasto Eggenburg zachwyca pięknem i czystością jednak brakuje tu ludzi na ulicach. Troszkę to dziwne, ale domów mnóstwo, a spotkanych ludzi można by policzyć na palcach jednej ręki. Zwiedzam miejscowe kościółki oraz przechadzam się wąskimi, wyłożonymi brukiem uliczkami. W jednym z kościołów moją uwagę przykuła gablota ze wspomnieniami osób, które w tym roku kalendarzowym zmarły.

Na obiad smażymy sobie kotlety schabowe, podgrzewamy fasolkę po bretońsku.

Jest też czas na umycie spodenek i koszulki w rzece przepływającej przez teren gospodarstwa.

 

Dzień podróży

Data

Miejsce noclegu

Liczba przejechanych kilometrów w ciągu   dnia

[km]

7

9.07.2013

Blučina   – namiot

100

8

10.07.2013

Eggenburg – namiot

101

9

11.07.2013

Eggenburg – namiot

przerwa